środa, 15 września 2010

appendix 59. - późne przedpołudnie z Poświatowską.

zadźwięczał prostokąt pokoju
kąty nachyliły się ku sobie
aby objąć twoją głowę
senną z zamyślenia

tak kocham twoje usta
kiedy milczysz

ciepła wiedza
zamieszkała wnętrze twoich dłoni
rozpostarte gałęzi palce

kiedy milczysz -

po twoich ścianach
pełzają pająki cieni
każdy włos żyje osobno
w purpurowym świetle

zgarniam cienie
szybką łakomą dłonią
i jak usta
do ust twoich

tak kocham
gdy nie nazywasz imieniem
nic

***

ten dzień
w ślepym zaułku
pomiędzy szafką i nocnym stolikiem
lustrem z odbiciem nie mojej białej twarzy
(moja twarz świeci kolorami w radosnym zwierciadle pamięci)

ten dzień
w ślepym zaułku urodzony
umrze
na wysokim wniebowstępującym łóżku -

i w kącie
pomiędzy moim policzkiem
a kreską ust
śpiewając cienkim ptasim głosem
przysiadł wychudły pocałunek
pamięć pocałunku
przywarta na wieczność do moich błękitnawych jak zmierzch - ust

w ten dzień
w samotnym kącie
pomiędzy nocą - a nieprzebudzeniem
pomiędzy czymś - a niczym
pomiędzy nim - a mną
rozegrał się akt 5 -
bez pożegnania - nisko

***

bo właśnie chcę najprościej
na srebrnej tacy księżyca
podać ci kolację
i patrzeć - jak zgryzasz
śpiący złoty
pomarańcz obcisłą skórę

potem
palcem
przeciągnąć po twoich ustach
całych w pomarańczowej krwi
i ustom moim ponieść
pachnącą wieść o tobie

najzwyklej
na złotej tacy słońca
przynieść pogodny świt
ponad twym łóżkiem wzejść
gdy wstajesz
i przeciągając senne ramiona
mówisz - dzień

***

moim sąsiadem jest anioł
on strzeże ludzkich snów
dlatego wraca późno do domu
na schodach słyszę dyskretne kroki
i szelest
zwijanych skrzydeł
on rano staje w moich drzwiach
otwartych na oścież
i mówi:
twoje okno znowu
świeciło długo
w noc

***

więc jesteś jesteś jesteś
daj niech sprawdzę
niech cię dotknę raz jeszcze dłonią i ustami niech
w oczy spojrzę chociaż najmniej wierzę
oślepłym ze zdumienia oczom

jeszcze głos twój usłyszeć chcę
zapachem się zaciągnąć
pojąć cię raz i na zawsze wszystkimi zmysłami
i nigdy nie zrozumieć i ciągle na nowo
dochodzić prawdy pocałunkami

***

Jak się rozstać z twoimi upartymi ustami. Co wieczór oczekują na mnie pomiędzy oknem a bokiem ciemnego kredensu - przyparte w kąt do dawnego mieszkania pająka. Pająki przepędziła moja matka - uzbrojona w miotłę i uśmiech - ale twoje usta oparły się i miotle i jej naiwnym słowom. Zostały w kącie. Co wieczór kładę się do łóżka sama i wtedy zaczynają świecić - najpierw są lekko zielone - żółkną jak liście żeby orgią purpurowego dzikiego wina stać się o północy. Odkąd mam twoje usta uwierzyłam w duchy. Północ bije - dwanaście powolnych uderzeń wkręca się w bok kredensu - czerwienią mojej upartej krwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz