śniłam się sobie w Warszawie. miejsce z innego snu w którym mieszka moja nieistniejąca ciotka. spod wiaduktu w prawo w stronę brzoskwiniowych ścian. schody. mnóstwo schodów w górę i w dół. na schodach bezdomni pijacy potłuczone szkło i bełkot. ludzie z wózkami. supermarket. kupuję chleb tostowy za 2.78 zł czekoladę i kilka plastrów salami za jedyne 0.18 zł. znajoma dziewczyna. i moje pytanie którędy powinnam iść do akademika? odpowiada zwyczajnie:
- obok tych popisanych bloków. kiedy patrzę na nią w milczeniu pyta:
- w Krakowie też piszą po blokach, prawda? więc powinnaś wiedzieć. dodaje że pokaże mi miejsce gdzie kiedyś robiła przedstawienia. teraz zbierają się tu żeby palić palić palić wszystko co jest do spalenia. schodzimy do piwnicy po drewnianych schodach skręcających w lewo. -
bardzo ładne stoliki - zauważam. -
ach! stoliki! stoliki są przecudne! - reaguje jakby widziała je po raz pierwszy.
faktycznie za zakrętem palą palą palą. - proszę sobie palić - mówię kulturalnie i z uśmiechem. i zaczyna się pościg. z nożem plastrem na palcu wskazującym tego palącego z brodą i wsiadają do autobusu. - oni nie dbają o to czy ktoś cię w nim zabije. chodzi o to by był wypełniony. by zgadzał się stan pasażerów - mówi znajoma spokojnie. odjeżdżamy (wraz z napastnikami odgrodzonymi od nas kratą) autobusem prowadzonym przez jedną z harajuku girls nazwaną przeze mnie w napadzie gniewu idiotką.
skok w jawę:
dzwonek do drzwi.
mam gorączkę.
nie mam głosu.
nie wystarczy koców żeby pozbyć się tych mini dreszczy.
i muzyka się dopasowała: klik
niesamowite śnienie.
OdpowiedzUsuńto chyba uroki gorączki. to było tak realne...
OdpowiedzUsuńUwielbiam takie sny. To przywilej ludzi o bujnej wyobraźni (tego się trzymajmy, nie zaś gorączki:))
OdpowiedzUsuńbyć może. choć wolałabym inny zestaw śnień. cóż, welcome to paranoidelle!
OdpowiedzUsuń